niedziela, 20 kwietnia 2014

Rozdział III: Podsłuchane rozmowy


Dla Florence, za to, że jesteś, że sprawdzasz moje bazgroły i mówisz samą obiektywną prawdę. Dziękuję.


        
,,Miecz przeznaczenia ma dwa ostrza. Jednym jesteś ty.”
Andrzej Sapkowski
Irytacja. Złość. Wzburzenie. Niepokój. Jak to możliwe, że pojawienie się jednej osoby jest w stanie wywołać istne tsunami uczuć? Jak można reagować tak emocjonalnie na czyjąś obecność? Eris nawet nie próbowała zrozumieć tego, co się w niej działo. Zmrużyła tylko oczy i  schowała zaciśnięte nerwowo pięści pod stół, na widok kpiącego uśmieszku Momo. Jego ciemne oczy nieustannie szukały jej wzroku, a ona  - choć czuła to doskonale –  uparcie wpatrywała się Kalę i jej pełne gracji oraz elegancji ruchy, gdy nalewała herbaty do czwartej filiżanki.
-Momo, chodź do nas... Nie stój tak w progu- to niegrzeczne.- skarciła go matka, na co zareagował od razu. Ujął dłoń Caroline i jak na prawdziwego gentelmana przystało, złożył na niej delikatny pocałunek.
-Miło mi panią poznać, pani Byington.- rzekł, patrząc uważnie w oczy kobiety, ignorując przy tym jej zarumienione policzki. Już miał podejść do Eris i uczynić to samo, gdy ta zauważyła co się święci i wyrzuciła z siebie:
-Oh, daruj sobie, przecież już się znamy.- uśmiechnęła się tak sztucznie, jak tylko potrafiła.
-Eris!- krzyknęła cicho zszokowana Carr.
-Nic nie szkodzi.-powiedział Momo, ciągle patrząc dziewczynie w oczy.- To chyba moja wina, nie zrobiłem dziś rano odpowiedniego wrażenia na pani córce, za co przepraszam- wreszcie przeniósł wzrok na jej matkę. Nastolatka, spuściła zażenowana swoje czarne oczy i poprawiła krucze włosy.- Wybaczysz mi?- zwrócił się do niej, licząc na to, że pod presją spojrzenia matki oraz obecności Kali, dziewczyna ulegnie.
-Nie ma czego wybaczać, nic mi przecież nie zrobiłeś. Ale nie lubić będę cię nadal.- odrzekła hardo Eris. Dobrze wiedziała, że jest bezczelna do granic możliwości i że to nie wypada, ale nie mogła się pozbawić satysfakcji obserwowania jak pewność siebie powoli znika z tęczówek chłopaka. Zastąpiły ją ogniki irytacji i upokorzenia. Co jest nie tak z tą dziewczyną?! Czemu mi nie uległa? Zastanawiał się cicho Momo. Może nie był to niezaprzeczalny dowód, ale on już był pewien. To musi być Ona.
 Spięta Caroline próbowała jakoś naprawić zszarganą atmosferę, w czym jakby nie patrzeć miała wprawę. W domu to zawsze ona była negocjatorką między Eris a Robertem. Już miała rzucić jedno z haseł z asortymentu ,,rozładować napięcie”, lecz w tym momencie wszedł do salonu czarnowłosy, wysoki chłopak.
-Hej wszy…- urwał, zdając sobie sprawę z obecności gości.- Znaczy się… Dzień dobry.- uśmiechnął się rozbrajająco, a Eris dostrzegła to jedyne podobieństwo do brata. Oboje uśmiechali się tak, że każdej dziewczynie zmiękłyby kolana. Hebanowe włosy kontrastowały się z jego porażająco niebieskimi oczami, a uniesione kąciki ust nadawały jego twarzy pogodny wyraz.- Co na obiad?
-Hypnosie Darkwood, zachowuj się!- zbeształa go Kala, a on uniósł ręce w geście poddania.
-Widzę, że są państwo zainteresowani mitologią…- wtrąciła Caroline, ratując chłopaka przed miażdżącym spojrzeniem matki.
-To nie do końca zainteresowanie, raczej coś w rodzaju rodzinnej tradycji.- odezwał się Momo.- Jednak ciekawi mnie to, dlaczego nazwała pani swoją córkę Eris.- rzekł, ignorując gniewne parsknięcie ze strony dziewczyny.
-Sama nie wiem… Po prostu czułam, że tak właśnie powinno się nazywać moje dziecko. To przyszło jakby samoistnie.- wyznała kobieta, a Momo spojrzał znacząco to na Hypnosa, to na Kalę.
-O matko, ale się zasiedziałyśmy. Przepraszamy za to najście.- powiedziała matka nastolatki, wstając z wygodnego fotela. Przeszły razem z Eris do holu, odprowadzane przez gospodarzy.
-Nie, przecież nic się nie stało. Zapraszamy częściej.- rzekł Momo i puścił oko do dziewczyny. Ona jednak pozostała niewzruszona i po prostu go zignorowała.
-Dziękujemy, na pewno skorzystamy z zaproszenia.- uśmiechnęła się Caroline, chcąc nie chcąc córka powtórzyła ten gest. Naprawdę jej się tu podobało.

***

Według Eris, najpiękniejszą rozrywką było odkrywanie kolejnych możliwości, jakie daje nam wyobraźnia. Pielęgnowanie przekonań, które - aby miały prawdziwą wartość - zdobywa się z mozołem i czasem. Jednym ze sposobów na rozwijanie swojej wrażliwej, twórczej i kreatywnej strony, było dla dziewczyny czytanie książek. Przyłapywała się na tym, że czasem zatrzymywała się w połowie przeczytanego zdania i pogrążała się we własnych przemyśleniach, jej osobistej, niepowtarzalnej rzeczywistości. Takie niekontrolowane wybryki zdarzały się jej dosyć często, co nazywała ironicznie napadami melancholijnego wyłączenia. Zaczytywała się w powieściach Tolkiena czy Stephena Kinga. Siadała w fotelu i delektując się wolną chwilą, wręcz połykała dzieła kolejnych autorów. Tego wieczoru, tak pochyloną i uważnie śledzącą każdą linijkę książki dziewczynę zastała Caroline.
-Chodź na dół, odludku, tata wrócił, więc może zjemy razem obiad. Ostatnio nie mamy na to czasu…- rzekła smutno ciemnowłosa kobieta. W niemej odpowiedzi, Eris wstała z siedzenia i odłożywszy książkę na biurko, skierowała się do drzwi. Minęła matkę w progu, nie patrząc jej w oczy. Zdawała sobie sprawę, że Carr nie jest dumna z dzisiejszego zachowania, podczas wizyty u Darkwoodów. Przeszła korytarz szybkim krokiem i zbiegła po schodach. W kuchni zastała Roberta. Siedział przy stole, masując obolały kark. Na widok córki od razu się rozpogodził, a całe zmęczenie jakby uleciało z jego ciała. Tylko jego oczy zdradzały jak bardzo jest przepracowany.
-Co dziś robiła moja mała dziewczynka?- zapytał, uśmiechając się szeroko.
-Tato, nie mam już siedmiu lat… Wszystko porządku, byłyśmy dziś z mamą w odwiedzinach u naszych nowych sąsiadów. I chyba jest odrobinę na mnie zła.- wyznała skruszona. Dopiero we własnym pokoju dopadły ją lekkie wyrzuty sumienia, że mogła sprawić matce przykrość.
-Czyżby moja księżniczka nie była już taka grzeczna jak kiedyś?- westchnął Robert, z myślą: jak ten czas leci… Jeszcze kilka lat temu biegała po domu w pelerynie Harry’ego Pottera i krzyczała zaklęcia, wymachując różdżką. Nie mógł się przyzwyczaić, że jego mała kruszynka nie jest już dzieckiem.
-Nie, tylko… Strasznie irytuje mnie ten idiota, który niedawno wprowadził się do domu obok, nie mogłam się pohamować i byłam trochę niemiła.- speszyła się widząc sceptyczny wzrok ojca.- No dobra. Może więcej niż trochę.
-Wystarczy, nie rozmawiajmy już o tym.- wtrąciła się Caroline, która od jakiegoś czasu przysłuchiwała się tej rozmowie. Zaskoczona dziewczyna odwróciła się do matki.
-Przepraszam, mamo.- objęła kobietę i mocno uścisnęła. Ta, posłała Robertowi rozczulone spojrzenie znad ramienia córki.
-No przecież mówię: koniec tematu.- I w tej atmosferze - przeprosin i przebaczenia  - usiedli do obiadu.

***

         Najedzona i uszczęśliwiona Eris wyszła do ogrodu za domem, ciesząc się promieniami słońca, które postanowiły podjąć niełatwą walkę z odwiecznie pokrywającymi szkockie niebo chmurami. Rozłożyła się wygodnie pod przekwitłą już dawno magnolią, rosnącą w lewym rogu działki i przymknęła powieki. Rozkoszowała się ciepłym, delikatnym wiatrem muskającym jej twarz. Leżała tak oparta o pień starego drzewa, gdy usłyszała głos. Cichy, niewyraźny, dochodzący zza płotu.
-Twoja pomyłka może nas dużo kosztować. Zostało nam niewiele czasu. Będzie zła, jeśli zmarnujemy jego resztkę przez twoje widzimisię.- rozpoznała stłumiony głos Kali.
-Jestem pewien, to jest Ona. Czuję to. To nasza jedyna szansa, bez niej nie damy rady.- rzekł Momo dziwnie poważnym tonem.
-Dobrze, kiedy zamierzasz jej powiedzieć? I co mam powiedzieć Królowej?
-Nie wiem…- odpowiedział, wzdychając ciężko.- Cholera! Ona chyba jeszcze nie jest na to gotowa.
-I co z tego? Nie może ciągle żyć w kłamstwie! Eris musi się dowiedzieć.- dziewczyna zszokowana wyłapaniem swojego imienia na ugiętych nogach, skradając się niczym kot podeszła bliżej.- A zegar tyka. Musisz to zrobić jak najszybciej.
-I zniszczyć jej życie?

-Nie, Momo… Podarować nowe.


***


Hej, w tym rozdziale, jak widać, dzieje się trochę więcej niż w poprzednim. Powstał on dzięki mojej wspaniałej Becie, o której wspominałam na samym początku. Chciałabym również podziękować komentującym i przeprosić za to nękanie J Po prostu ogromnie mi zależy na poznaniu waszej opinii.
Pozdrawiam ciepło
OwlShadow
PS Życzę cudownej końcówki Świąt i mam nadzieję, że jesteście równie mokrzy co ja! Ja tam się jednak nie przejmuję, że tata oblał mnie całą dyngusówką. On dostał z wiaderka :3



sobota, 19 kwietnia 2014

Rozdział II:Sąsiedzkie koneksje

,,Nie ma nic gorszego, jak słodycz złośliwości. Ona przewraca wszystko w środku i powoduje bardzo bolesną niestrawność.”

Nieśmiałe promienie słońca przebijające się przez grube warstwy chmur, delikatnie muskały jej bladą twarz. Nie należało się spodziewać wielkich upałów po wiecznie skrytej pod gęstą mgłą Szkocji, a mieszkańców nie należało winić za brak jakiejkolwiek opalenizny. I tak była wdzięczna losowi, że nie padało. Ostatnim czego dzisiaj potrzebowała była tradycyjna szkocka pogoda, która nigdy nie szczędziła deszczu, zwłaszcza w Aberdeenshire, północno-wschodniej części Wielkiej Brytanii. Eris na ogół lubiła patrzeć na krople spadające rytmicznie na szybę okna lub czuć ich miarowe uderzenia na ramionach, jednak nie dziś. Zbyt dużo wrażeń z jednego dnia zdecydowanie odbiło się na jej zdrowiu -zarówno psychicznym, jak i fizycznym. Szkolne obowiązki, nauczyciele, którzy nie próbują zrozumieć, a jedynie wymagają, irytujący sąsiad, a do tego sen, który ciągle tkwił w jej pamięci, nieustannie przyciągając myśli. Czuła, że jeśli powie, że gorzej już być nie może, to zaraz lunie, niczym w bajkach Disneya. 



***

 Miasteczko Aboyne, w którym mieszkała od urodzenia, było położone 30 mil od Aberdeen, głównego i największego miasta w hrabstwie. Otoczone lasami mieściło się w zakolu rzeki Dee, która uchodziła do Morza Północnego. Żyło tutaj nie więcej niż trzy tysiące osób, jednak nie była to typowa dziura, w której nic się nie dzieje... W centrum znajdowało się liceum Aboyne Academy, do którego zmuszona była wstawać codziennie rano o -niemoralnej jak dla niej godzinie - 7:15. Zaraz obok stał gmach podstawówki, gdzie przez cztery lata chodziła z chęcią, której ubywało z każdym rokiem nauki. Dumą szkoły średniej była drużyna rugby, która co prawda nigdy jakiegoś zaszczytnego miejsca w żadnych zawodach nie zdobyła, ale ważne, że po prostu była. Do placówki należał również basen i kręgielnia- jedna z niewielu rzeczy, która ceniła w tym budynku Eris. Niedaleko szkoły wybudowano kilka banków, supermarket, parę niezależnych sklepików, pocztę, kino i parę knajpek oraz restauracji. Były też trzy konkurencyjne salony fryzjerskie, w których to - niby przypadkiem - spotykało się co jakiś czas grono kobiet, które spragnione były nowych plotek. Natomiast panowie, którzy chcieli choć na chwilę wyrwać się z domu (najlepiej pod nieobecność żon) udawali się na pole golfowe, znajdujące się na obrzeżach miasteczka lub, gdy forma i wiek na to pozwalały, na kort tenisowy. Jedynymi atrakcjami turystycznymi były zamek Aboyne, stara kolej, obecnie przerobiona na siedzibę klubu strzeleckiego oraz stary, zabytkowy hotel, w którym kiedyś zatrzymywała się Królowa Wiktoria. Aboyne odwiedzało sporo przejezdnych, zmierzających do Aberdeen, zdarzali się również turyści, którzy przyjechali do tego rejonu Szkocji tylko po to, by obejrzeć miasteczko. Jednak ich było znacznie mniej, z czego cieszyła się Eris, ponieważ dzięki temu panował tutaj względny spokój. Od przystanku do domu dzieliło ją około 350 jardów, a spacer ten zajmował jej mniej więcej pięć minut i czas ten wykorzystywała najczęściej na melancholijne rozmyślania, bo w szkole nie mogła sobie na to pozwolić. Skręciła w St. Eunan's Road, zostawiając za sobą Old Tollhouse Rd. Mijała kolejne domy, pozwalając, by jej myśli błądziły po różnych zakamarkach jej umysłu, starannie omijając tematy związane ze snem, Momo czy pustymi groźbami Karen. Dom Eris stał na skrzyżowaniu St. Eunan's Rd. i Balmoral Terrence. Piętrowy, biały, drewniany budynek, z dachem pokrytym płową dachówką prezentował się nienagannie. Dodatkowo był otoczony starannie wypielęgnowanym ogrodem. Ta strona ulicy, przy której mieszkała Eris znajdowała się wyżej niż druga, więc niektóre domy sprawiały czasem wrażenie, że pochylają się i patrzą groźnie z góry na budynki naprzeciwko. 

***


            Uchyliła czarną, żelazną furtkę, umieszczoną w niskim kamiennym murku, przy którym rosły rozłożyste wierzby i weszła do ogródka. Zewsząd otoczyła ją gama barw i woni. To właśnie lubiła w tym miasteczku najbardziej: ludzie podporządkowali się naturze, nigdy na odwrót. Minęła drogę prowadzącą do garażu za domem i weszła po schodach, na ganek. Wsunęła klucz w drzwi i z konsternacją stwierdziła, że są otwarte. Niepewnie weszła do środka. Starała się poruszać najciszej jak potrafiła, po chwili dostrzegła cień wyłaniający się z kuchni. Skierowała się w tamtą stronę z głośno bijącym sercem. Policzyła do trzech i wyszła zza rogu. 
-Jezu, mamo!- wrzasnęła, starając się opanować drżenie rąk i głosu.- Mogłaś mnie wcześniej uprzedzić! Czemu nie jesteś w pracy?
-Pomyślałam sobie, że skoro mamy nowych sąsiadów to wypada ich ciepło powitać. – powiedziała Caroline, pochylając się nad blachą pełną ciasteczek. Zgromiła Eris wzrokiem, gdy ta ,,dyskretnie” podkradła jedno.- Doprowadź się do porządku, bo za dziesięć minut wychodzimy. 
-My? Nigdzie nie idę, zostaję w domu.- żachnęła się.
-Bez dyskusji.- ucięła kobieta, a córka pomaszerowała na górę z miną, jak gdyby był to jej własny kondukt żałoby. Wiedziała, że i tak przegrała tę nierówną walkę. Wdrapała się po krętych schodach, minęła kanapę, na której co piątek siadali rodzinnie- ona, Caroline oraz Robert, jej ojciec i oglądali różne filmy. Weszła do pokoju w końcu korytarza. Panował tu straszny ziąb, z czego ani trochę nie była zadowolona. Pluła sobie w brodę, że nie pamiętała, żeby zamknąć okno. Ba! Eris nawet nie przypominała sobie, że je otwierała. Jednak nie znalazła w tym nic dziwnego, przecież wcześniej, wiele razy matka zwracała jej uwagę czy to o niezamknięcie domu albo zostawienie włączonego światła na cały dzień. Zrzuciła z ramion ciężki plecak i podeszła do szafy stojącej na wprost od wejścia. Stwierdziła, że skoro i tak nie ma innego wyjścia, to powinna przynajmniej wyglądać jakoś sensownie. Ściągnęła z siebie szarą bluzę z logo szkoły i zamieniła ją na luźną koszulę w kwiaty. Może nie wyglądała powalająco, ale co jak co, stroić się nie będzie. Bo niby dla kogo? Na pewno nie dla tego aroganckiego idioty. Przewróciła oczami i wyszła, zostawiając tym razem dobrze zamknięte okno. 

***

 Dom Darkwoodów był podobnej wielkości co dom Eris, z szarego kamienia i o brunatnym dachu. Razem z Caroline weszły przez uchyloną furtkę do ogrodu i podeszły do drzwi. Już miały wcisnąć dzwonek po raz piąty, kiedy otworzyła im niska kobieta o delikatnych rysach twarzy i blond włosach. 
-Witam, pani Darkwood, jestem Caroline Byington, a to moja córka Eris, mieszkamy obok. – rzekła uśmiechnięta.
-Och, cudownie, Kala Darkwood, proszę wejdźcie.- powiedziała sąsiadka przepuszczając je w progu i odbierając ładnie zapakowane ciasteczka. Wnętrze urządzone było gustownie, w ciepłych barwach: beżach, brązach i z akcentami w kolorze wina.
-Usiądźmy, kawy, herbaty?- gospodyni zaprosiła je do salonu. 
-Poproszę herbaty- po raz pierwszy odezwała się Eris- jeśli można, oczywiście-dodała pod wpływem wzroku matki.
-Ja też poproszę, przy herbacie milej się rozmawia. 
-Świetnie- uśmiechnęła się Kala i udała się w stronę kuchni. Wykorzystując nieobecność kobiety Caroline szepnęła do córki: 
-Kala, też mi imię… Czego to ludzie nie wymyślą, żeby być oryginalnym.- pokręciła głową z roztargnieniem.
-Powiedziała kobieta, która nazwała swoje dziecko na cześć bogini chaosu i zniszczenia.- odrzekła zgryźliwie Eris. Nie dane było matce ją zbesztać, ponieważ z kuchni wróciła Kala z dwoma, parującymi kubkami, więc tylko zgromiła ją wzrokiem.
-Więc… Co państwa sprowadza do Aboyne, jeśli można wiedzieć?- zapytała uprzejmie Carr. 
-Nic szczególnego… Po prostu: mieliśmy dosyć ciągłego życia w biegu, więc zaczęliśmy szukać jakiegoś lokum w małym, spokojnym miasteczku. I tak oto trafiliśmy tutaj. Cieszę się, że wybór padł akurat na Aboyne.- przelotnie spojrzała na Eris, a coś w jej oczach mówiło, że było też kilka innych powodów. Już chciała coś dodać, jednak zamilkła, ponieważ w progu, bezszelestnie pojawił się Momo. Na widok dziewczyny siedzącej na kanapie w jego oczach pojawiły się iskierki rozbawienia pomieszane z kapką złośliwości i przekory. To zdecydowanie, będzie bardzo ciekawy wieczór…