,,Jesteśmy z tego samego materiału co nasze sny."
William Shakespeare
Biel.
Wszechogarniająca, oślepiająca biel. Jest wszędzie. Na ścianach, podłodze z
marmuru i suficie. Nie widzi nikogo, chociaż zdaje sobie sprawę, że nie jest
sama. Czuje to. Nie ma pojęcia gdzie się znajduje, jednak wie, iż wcale nie
powinno jej tu być. Bezradna i skonsternowana leży na mlecznej podłodze, która
nie ma zamiaru dać jej ani odrobiny ciepła i bezpieczeństwa. Nie wie ile czasu
spędziła w bezruchu, z przymkniętymi oczyma, walcząc z lękiem, który
nieproszony zakradał się do jej serca. Zaczerpnęła głośno tchu. Łańcuch ciszy
został przerwany.
-Hic
paenitentia et pretium pro facinore accipietis.- Alabastrowe kolumny
podtrzymujące monumentalne sklepienie zdawały się drżeć pod wpływem głosu rozbijającego
się o białe, marmurowe ściany niczym fala tsunami. Nie zrozumiała znaczenia
słów wypowiedzianych władczym tonem. Zdawała sobie jednak sprawę z dwóch
ważnych rzeczy, po pierwsze mówczyni wcale nie zwracała się do niej, a po
drugie nie było to ani pytanie, rada czy choćby groźba. Właśnie został wydany
wyrok.
***
Zerwała
się z łóżka cała zlana zimnym potem i odgarnęła splątane włosy z twarzy. Wzięła
głęboki wdech, kierując swój rozbiegany wzrok na okno, jak gdyby widok nieba i
gwiazd miał pomóc przywrócić jej spokój. O dziwo pomogło. Z niemym uwielbieniem
wymalowanym na zmęczonej twarzy wpatrywała się w czerń nieboskłonu, ciągle
mając w pamięci obraz białej sali. Mrok przynosił ukojenie. I chociaż jej myśli
wciąż galopowały niczym stado dzikich mustangów, serce zwolniło do normalnego,
jednostajnego tempa, a oddech przestał przypominać świst bata nad głową. Mimo
że noc była ciemna, a jej ciało spokojne, nie zmrużyła już oka.
Pierwsze
promienie świtu powitała z nadzieją, ale i lekkim niepokojem. Bo czy światło
zawsze oznacza dobro? Po którymś z kolei śnie o alabastrowej komnacie zaczynała
mieć wątpliwości. Jednak każdy dzień niesie ze sobą wiarę w to, że może coś w
naszym nudnym i szarym życiu ulegnie długo wyczekiwanej zmianie. To właśnie ,
czasem zupełnie mylne, przekonanie pomaga nam przeć ciągle naprzód. Mimo
wszystko.
Od
niechcenia odrzuciła kołdrę na bok i z ociąganiem wygramoliła się z łóżka. Jej
szara piżama w różowe słonie była cała pognieciona, jak zwykle z resztą. Czego
innego spodziewać się po ubraniach osoby, która podczas snu przemierza
kilometry, zmieniając pozycję co mniej więcej dwie sekundy? Powłóczając nogami
udała się do łazienki z nadzieją, że chłodny prysznic pomoże jej pozbyć się
natrętnych myśli o śnie, którego wcale nie chciała pamiętać. Chociaż
długość kąpieli Eris rozwścieczyłaby niejednego ekologa, to i tak na nic się to
nie zdało. Obraz wielkiej sali, powracał wciąż i wciąż, niczym uparta
mucha. Nie była w stanie zapomnieć. Przeczuwała, że nie będzie to miły dzień.
Wykąpana
i niekoniecznie odprężona podreptała z powrotem do swojego pokoju.
Pomieszczenie wypełnił delikatny głos Dillon, który choć tak często przywracał
jej spokój ducha, tym razem nie potrafił zagłuszyć niechcianych myśli. Szybkim
krokiem podeszła do półki wypełnionej książkami. Sięgnęła po ,,Alchemika"
i rozsiadła się w miękkim fotelu, stojącym w rogu, obok okna. Chociaż z
początku czytanie wydawało jej się dobrym sposobem na zajęcie czymś umysłu, to
już po chwili zauważyła, że jej myśli znacznie odbiegają od Santiaga czy choćby
owiec, z którymi przemierzał Andaluzję. Sfrustrowana z łoskotem zamknęła
książkę. Niezadowolona zeszła na dół zaparzyć sobie herbaty, licząc, że może
ona oczyści jej głowę.
I
tak przesiedział dwie godziny nad dawno pustym już kubkiem i ogryzkiem z
jabłka, gapiąc się bezmyślnie w kuchenne okno.
-Chryste
Panie! Dziecko, co ty tutaj robisz? Coś się stało?- zapytała zaskoczona
kobieta po czterdziestce, ubrana w kwiecisty szlafrok.
-Dzięki
mamo, też się cieszę, że cię widzę. Chcesz herbaty?- powiedziała podstawiając
czajnik pod kran.
-No
przecież coś musiało się stać. Obie dobrze wiemy, że ty o tej porze leżysz w
łóżku zakopana głęboko pod kołdrą i zrzędzisz, że nienawidzisz ludzi, szkoły i
ogólnie całego wszechświata. Ja pewnie piłabym już drugą filiżankę kawy i
wołała, po raz kolejny, żebyś się wreszcie zwlekła na dół, bo spóźnisz się na
autobus. Więc o co chodzi?- odrzekła, ignorując wypowiedź córki.
-Zapomniałaś
wspomnieć o moich długich dialogach z kotem.- odpowiedziała zgryźliwie, również
udając, że nie słyszała sugestii kobiety.
-Mówiłam
ci już, że nasza nowa sąsiadka, pani Darkwood, to naprawdę miła kobieta?
-Mhmmm...
Opowiadałaś również, że jest psychiatrą.- Eris uśmiechnęła się ironicznie.
-Za
długi język, stanowczo za długi...- odparła Caroline, kręcąc z roztargnieniem
głową.- Idź już. Co z tego, że tak wcześnie wstałaś, skoro i tak się spóźnisz?
-Nie
ma to jak płynąca prosto z serca macierzyńska miłość. A potem się dziwisz, że
nie lubię ludzi...- powiedziała zaczepnie Eris, na co matka zgromiła ją
wzrokiem.
Niespiesznie
wczłapała się po schodach na górę i skierowała do swojego pokoju. Zgarnęła
plecak z podłogi, zapakowała co trzeba i wyszła, nie zwracając uwagi na otwarte
okno.
***
Droga
do szkoły dłużyła się jej niemiłosiernie. Ze słuchawkami w uszach i gonitwą
myśli w głowie obserwowała zmieniający sie za szybą krajobraz. Przymknęła
ociężałe powieki, mając nadzieję, że uda jej się odespać, chociaż część tej
nocy. Jednak, gdy jej głowa zaczęła bezwładnie opadać na okno, mijane drzewa i
domy zlały się w jedną, niewyraźną, białą plamę. Tyle wystarczyło. Natychmiast
otrząsnęła się z letargu, lekko szturchając pasażera obok.
-Przepraszam,
nie chciałam...- powiedziała i skierowała swój wzrok na osobę siedzącą po prawo.
-Spokojnie,
przecież nic się nie stało. Nie jestem z porcelany...- stwierdził blondwłosy
chłopak w okularach przeciwsłonecznych i uśmiechnął się do niej szelmowsko,
ukazując rząd równiutkich, białych zębów. - Momo Darkwood.
-Momo?
Dosyć nietypowe imię...- zapytała zaciekawiona.
-Właściwie
to Momos, rodzice mają świra na punkcie mitologii. A mama to już w ogóle...
-Jesteś
synem tej pani Darkwood, która niedawno się wprowadziła?- wysoko uniosła lewą
brew.
-Mieszkamy
tu niecałe trzy dni, a już jakaś zła sława okryła nasze nazwisko? - powiedział,
siląc się na ironię.
-Nie.
Jasne, że nie. Po prostu wychodzi na to, że jesteśmy sąsiadami. Eris Byington.-
rzekła, uśmiechając się szeroko i podała mu dłoń. Odwzajemnił gest, a jego
uścisk był mocny, ale i delikatny.
-Widzę,
że i twoi rodzice lubią rzadkie imiona z historią.- powiedział uśmiechając się
tajemniczo pod nosem.
-Co?-
zapytała niezbyt inteligentnie.
-No
wiesz... Eris: bogini chaosu, zniszczenia i takie tam. Nie jesteś za dobra z
mitologii, nie?- uniósł kpiąco kąciki ust, a ona uśmiechnęła się ze sztuczną
uprzejmością. ,,Matko, jaki palant..." pomyślała, a on wyszczerzył się
jeszcze bardziej, jakby dokładnie wiedział co dzieje się w jej głowie.
-Tak
naprawdę, to nie cierpię historii.
-,,Ci,
którzy nie znają swojej historii, są skazani na jej powtarzanie." Pamiętaj
o tym, moja droga sąsiadko.- uśmiechnął się do niej jeszcze raz, po czym
wysiadł z autobusu, który nie wiadomo kiedy się zatrzymał. Przewróciła oczyma i
również wyszła na świeże powietrze, z myślą, że na bardziej aroganckiego i
wkurzającego sąsiada trafić nie mogła.
***
Wpadła
do sali lekcyjnej na chwilę przed dzwonkiem, co nie zwróciło niczyjej uwagi.
Niestety zjawisko spóźnialstwa nie było jej obce. Skierowała się w stronę
ławki, w której zwykle siedziała na angielskim, matematyce, francuskim i
biologii. Jednak jej miejsce zajmował nie kto inny jak Momo. Wyciągnięty na
krześle bazgrał coś na końcu zeszytu.
-Można
wiedzieć, co ty tutaj robisz?- zapytała zdenerwowana, stawiając z hukiem swoją
torbę na jego arcydziele.
-Och,
Eris, jak miło- tu jego rozmówczyni przewróciła oczami- że się znowu widzimy.
Jakbyś nie zauważyła, to jest jedyna wolna ławka w tej klasie. Miałem sobie
ulepić nową z plasteliny, żebyś mogła usiąść sama?- ton jego głosu wprost
ociekał ironią.
,,Trzeba
było, przynajmniej miałabym święty spokój..." pomyślała, jednak zamiast
tego powiedziała:
-Dobra,
nieważne. Jeśli już musisz tu być, to przynajmniej się posuń. Ja siedzę przy
oknie.
-Twoje
życzenie jest dla mnie rozkazem, moja urocza sąsiadko...- uśmiechnął się do
niej w taki sposób, że każdej dziewczynie w klasie zrobiłoby się gorąco. Ona
natomiast stała niewzruszona i skrzyżowała ręce na piersi z oznakami
zniecierpliwienia na twarzy. Kiedy wreszcie mogła usiąść na właściwym krześle
wypakowała książki do angielskiego i odetchnęła głeboko. Lekcja minęła
spokojnie, bez zbędnych uwag ze strony jej czy Momo. W chmurnym nastroju
doczekała się nareszcie pierwszej przerwy, jednak i ona nie była tak zbawienna
jak miała nadzieję. Siedziała sama przy stoliku, kiedy podeszła do niej Karen,
wysoka blondynka o niebieskich oczach i olśniewającym uśmiechu.
-Co
to za przystojniak się do ciebie dosiadł, hm?- zapytała, próbując ukryć
zgryźliwość za kotarą zainteresowania.- Jaka szkoda, że tylko twoja ławka była
wolna... Chętnie bym poznała takie ciacho jak on.
-Uwierz
mi, że nie... To Momo, jak na moje nieszczęście się okazało, wprowadził się do
domu obok. Jest strasznie irytujący i arogancki...
-Zimny
dupek, co? Takich to ja zjadam na śniadanie... To co, kiedy mnie z nim
poznasz?- rzekła z udawaną uprzejmością.
-Pomyślmy...
Nigdy? Pasuje ci? Nie rozśmieszaj mnie, obie wiemy, że ty mnie nienawidzisz,
więc nie udawaj mojej najlepszej koleżanki, bo nagle masz do mnie interes...-
powiedziała, unosząc ironicznie brew.
-Dobrze,
jak chcesz. Tylko jedna, mała prośba. Trzymaj się z daleka od niego, Eris. Nie
dam ci zepsuć tego związku.- rzekła opryskliwie i już miała się odwrócić,
zarzucając włosami, jak to robią dziewczęta w serialach, ale powstrzymał ją
głos jej rozmówczyni.
-Karen,
znowu wypominasz mi tego chłopaka, którego odbiłam ci w trzeciej klasie?
Wybacz... Chyba wolał brunetki.- stwierdziła wprost plując jadem swoich słów.
-Tym
razem to ja wygram.- odrzekła wyniośle, grożąc jej palcem.- Przekonasz się,
która z nas jest lepsza.
Ta
wymiana zdań z samozwańczą królową szkoły odebrała jej wszelką chęć do życia.
-Nie
lubię ludzi... -mruknęła pod nosem, komentując cały przebieg tej płytkiej
rozmowy.
***
Hej,
jest pierwszy rozdział, o nawet ludzkiej godzinie... Jak wam się podoba
nowa notka? Jeśli komukolwiek chciało się czytać te wypociny, to proszę, (jeśli
przeżył te katusze) niech zostawi po sobie ślad w postaci komentarza na temat
jakości tortur.
Pozdrawiam
OwlShadow