Dla mojego najlepszego,
najwierniejszego Przyjaciela, dziękuję, że jesteś.
Unoszę powieki. Wszystko zlewa się w oślepiającą,
białą plamę. Nie wiem czy to promienie słoneczne, wpadające przez okno do
mojego pokoju, czy błyski lamp, wiszących wysoko nade mną w sali operacyjnej.
Nie umiem już ich rozróżnić. Powoli tracę kontakt z rzeczywistością. Czuję się
jak dziecko rzucone na głęboką wodę, które cały czas skupia się na tym, że nie
chce utonąć zamiast spróbować znaleźć sposób na dotarcie do brzegu. Tak naprawdę
podjęło już decyzję. Wie, że szanse na ocalenie są minimalne. Jednak gdzieś w
głębi serca czuje, mały, ale żywy płomyk nadziei. Że ktoś nauczy je pływać.
Po chwili poznaję białą pościel i niezbyt wygodny
materac szpitalnego łóżka. Kołdra praktycznie zlewa się z leżącą na niej ręką.
Blada, cienka jak papier skóra dłoni, mająca na celu ukryć siatkę błękitnych
żył, tylko je uwydatnia. Przykrywam ją szczelnie, bo nie mogę już na nią
patrzeć. Słyszę zgrzyt otwieranych drzwi, więc odwracam głowę. Do pokoju wchodzi
mama, trzymając parujący kubek kawy. Zapewne podwójne espresso ze Starbucksa.
Kiedy byłam w lepszej formie często tam chodziłyśmy.
-Cześć, kochanie. Wreszcie się obudziłaś.-
Podchodzi i delikatnie całuje mnie w czoło.- Zgadnij co ci przywiozłam.- Patrzę
na nią wyczekującym wzrokiem. Czyżby kolejna rodzinna fotografia? A może tym
razem zegarek, który zazwyczaj stoi na moim biurku i udaje, że naprawdę
odmierza czas, a w rzeczywistości zatrzymuje się kiedy ma ochotę. W każdym bądź
razie przekaz był jasny: Jeszcze trochę tu zabawisz, więc zrobię co w mojej
mocy, abyś poczuła się tu jak w domu.
-Nie mam pojęcia.- Mimo że mam swoje podejrzenia,
chcę sprawić mamie jak największą radość. Jednak kiedy wyciąga z dużej, czarnej
torebki ostatnią rzecz jakiej się spodziewałam na twarzy gości mi autentyczny,
szeroki uśmiech.
-Pan Przytulas! Mamo, gdzie go znalazłaś?- pytam
szczerze ucieszona. To naprawdę wyjątkowy prezent. Nie widziałam tej, niegdyś
ulubionej, przytulanki od dobrych kilku lat.
-Był na strychu i siedział, jakby czekał, aż po
niego przyjdziesz.
- Myślę, że jeszcze trochę by poczekał…- Uśmiecham
się pod nosem. Jednak znów poważnieję, kiedy zbieram się na odwagę, żeby zadać
jedno ważne pytanie .- Kiedy mnie wypisują?
Zmartwiona mina mamy nie wróży nic dobrego.
-Nie mam pojęcia, kochanie. Na przyszłość
powinnyśmy być ostrożniejsze. Musisz pilnować, żeby się tak nie odwodnić.-
Nerwowo zerka na zegarek.
-Która godzina?- pytam.
-7:45.
-Musisz iść do pracy, prawda?- Niechętnie kiwa
głową.- Miłego dnia…
Kiedy już otwiera drzwi mówię:
-Mamo?- Odwraca się i patrzy na mnie łagodnie.
-Tak?
-Kocham Cię.- Uśmiecha się rozczulona i odpowiada:
-Ja Ciebie też.- Po czym mruczy pod nosem:
-Najbardziej na świecie…
***
Całe dnie spędzam na leżeniu, czytaniu książek, badaniach, leżeniu, kolejnych
badaniach, połykaniu tabletek i ponownym bezczynnym leżeniu. Mama odwiedza mnie
kiedy tylko może. Z czasem przestała przynosić rzeczy z domu, a to chyba dobry
znak. Mam nadzieję, że niedługo mnie stąd wypuszczą. Jeśli nie, to zwariuję,
jak nic. Chyba znowu powinnam iść spać. Przynajmniej to jest plusem długiego
pobytu w szpitalu- nareszcie mogę się porządnie wyspać. A jako przykładny
przedstawiciel grupy osób chorych na przewlekłą białaczkę szpikową takich
okazji miałam już wiele. Jutro minie 3 i pół roku odkąd wykryli u mnie chorobę.
Drugą korzyścią jaką mam z tego, że tu wylądowałam jest to, że nie muszę robić
kolejnych, męczących badań profilaktycznych, bo zaliczyłam je od razu na
wstępie, kiedy mnie przywieźli. W tych badaniach chodzi tak naprawdę o to, żeby
stwierdzić czy rozwój białaczki osiągnął nowy poziom, czy jeszcze nie. Można
powiedzieć, że jak dotąd utknęłam w fazie pierwszej, co jest błogosławieństwem.
Jednak nie znam jeszcze nowych wyników, a zegar tyka. Wiem, że moje rokowania
nie są najlepsze, ale staram się nie myśleć o najgorszym. Dni płyną, a ja
odliczam czas do nieustalonego terminu wypisania mnie ze szpitala.
***
Kiedy wreszcie przyszedł ten upragniony dzień, w którym dr Mallon oznajmia, że
mój stan jest stabilny i mogę wrócić do domu, omal nie rzucam się jej na szyję
z radości (zważając na to, że z mojego ciała wystaje mrowie rurek, szybko
rezygnuję z tego pomysłu). Gdy wychodzi, mama pomaga mi się pakować. Widać, że
odetchnęła z ulgą i cieszy się razem ze mną.
Po opuszczeniu szpitala mogę wreszcie odetchnąć
świeżym powietrzem. Cudowne uczucie. Idę za mamą do samochodu, przechodzę przez
ulicę, na parking po drugiej stronie. Gdy wchodzę na chodnik, czuję silne
uderzenie w lewe ramię, tracę równowagę i ląduję na zimnej, mokrej kostce
brukowej.
-Cholera jasna!- warczę zdenerwowana. Widzę
pochylonego nade mną chłopaka, ma blond włosy i niezbyt ciekawy wyraz twarzy.
Podaje mi dłoń, a ja niechętnie ją przyjmuję.- Uważaj jak idziesz.- Chłopak w
odpowiedzi gestykuluje coś zawzięcie. –Och…- wzdycham, nagle rozumiejąc.
Rozmawiam z niemową.
-Przepraszam, ale nadal powinieneś uważać jak
chodzisz.- Kiwa głową i uśmiecha się pod nosem. Miga coś, co moim zdaniem
również wygląda na przeprosiny.
-Nic się nie stało.- odpowiadam grzecznościowo, ale
on kręci przecząco głową. Po czym pokazuje to samo, tylko 3 razy wolniej.- Ty?
Zapraszasz? Mnie? Na kawę?- mam ochotę się szczerze roześmiać.- No nie wiem…-
Chłopak patrzy się na mnie wyczekująco. No i co ja mam zrobić? Nie wiem, więc
robię to, co mi serce podpowiada- zgadzam się.- Tutaj?- Przytakuje.- Jutro? O
tej samej porze?- Powtarza gest. Ja natomiast kręcę z niedowierzaniem głową. W
co ja się wpakowałam?- No to do jutra.
Chcę już iść, ale blondyn łapie mnie za ramię
i pyta na migi, z tego co zrozumiałam, jak mam na imię.
- Zoe, a ty?- Unoszę jedną brew, ciekawa jak mi to
pokaże. On jednak tylko kręci głową i miga, że jutro. Przewracam oczyma i, tym
razem skutecznie, odchodzę w kierunku parkingu. Na moje nieszczęście mama
przygląda nam się od kilku dobrych minut. Wsiadam do samochodu.
-No co?- pytam lekko zażenowana.
-Ależ nic.- rzuca ironicznie, przekręcając kluczyki
w stacyjce.- Znasz go?
-Już tak.- Próbuję ukryć uśmiech, jednak chyba
słabo mi to wychodzi, bo mama chichocze pod nosem.- To nie jest śmieszne.
Jestem z nim umówiona jutro o wpół do jedenastej.
-No, no, no. A pozwolił ci ktoś?
-Mamo, proszę cię. Mam te swoje 17 lat.
-I co z tego? Ja ciągle jestem od…- zaczyna, jednak
widząc moje spojrzenie mięknie.- No, żartuję przecież. Więc to randka?
-Nie… Raczej, hmm, towarzyskie spotkanie.
-Czyli randka.
Uśmiecham się szeroko. Kocham moją mamę.
***
Leżę wyciągnięta na łóżku i staram się schwytać
choćby skrawek snu, zanim obudzę się na dobre. Mimo to, otwieram oczy i
przypominam sobie co mnie dziś czeka. Spoglądam na zegarek. To działa jak
skoncentrowana dawka kofeiny podana prosto dożylnie. Zrywam się na nogi.
-Cholera! Czy ja wszędzie muszę przychodzić
spóźniona?
Bo to, że nie zdążę na czas było jak w banku. Mam
nieco ponad godzinę, a jeszcze muszę dojechać. Ubrana w zwykłe jeansy oraz
beżowy sweter zbiegam na dół po schodach i wpadam do kuchni. Mama rozkłada
talerze i smaży naleśniki. Kradnę jej jednego, ryzykując "dostanie po
łapach" i jem tak szybko, jak tylko potrafię.
-Dzięki, mamo!- krzyczę i pędzę do łazienki,
chociaż spróbować upodobnić się do człowieka. Myję zęby, smaruję twarz kremem
ochronnym i rozczesuję włosy, które zaczęły w końcu odrastać, mimo kilkunastu
chemioterapii. Już chcę, wyjść, kiedy mój wzrok zatrzymuje się na tuszu do
rzęs. Nie mam zbytnio czasu, jednak… Może to próżność, ale co tam.
Zakładam buty i prawie wybiegam z domu.
-Zoe! Kurtka!- zawracam, całuję mamę w policzek i
biorę od niej tę nieszczęsną kurtkę.
-Dzięki.
-Powodzenia, skarbie.- szepcze.
***
Wracam po 5 tygodniach z nową
miniaturką, powstałą właśnie dzięki mojemu Przyjacielowi i dla Niego. Jednak
chcę się nią z Wami podzielić. Jest dla mnie bardzo wyjątkowa, to dopiero
1. część i mam nadzieję, że Wam się podoba. Proszę o komentarze, są dla mnie
szczególnie ważne.
No więc podoba mi się pomysł na tą miniaturkę i sama miniaturka też mi się podoba ;) Byłam bardzo ciekawa co wydarzy się w takiego w tej historii co odróżniłoby ją od całej reszty opowiadań o raku no i proszę mamy niemowę.. zapowiada się ciekawie :D Nie wiem co napisać bo pisanie komentarzy to moja zmora no ale w każdym razie zaciekawiłaś mnie i czekam z niecierpliwością na kolejną (mam nadzieję nieco dłuższą xd) część miniaturki
OdpowiedzUsuńB.
No cóż, łezka jedna poleciała, ale tak jest zawsze (od dwóch miesięcy), gdy czytam. A muzyka bardzo trafiona, to Ci muszę przyznać, zołzo, która nie daje mi się nawet porządnie wykąpać...
OdpowiedzUsuńWidać, że pisałaś to prosto z serduszka, bo wszystko, absolutnie wszystko było napisane z lekkością. Czytało mi się lekko, w każdym razie.
Jaka ty jesteś niecierpliwa, już mi zaczynasz coś pisać na facebooku!
Kojarzy mi się z Gwiazd naszych wina, ale to dobrze. Taka inspiracja jest dobra, a moim zdaniem i tak się to różni od pierwotnej wersji.
Ma to 'coś'.
Trzymaj swojego Przyjaciela blisko skoro dzięki niemu stworzyłaś coś takiego.
Ciekawa miniaturka. Bardzo hmm... nietypowa, ale podoba mi się. Cudowna muzyka, kocham tę piosenkę. Idealnie pasuje do tej miniaturki. Jestem bardzo ciekawa tego chłopaka,ich spotkania i mam nadzieje, że coś z tego wyjdzie :)
OdpowiedzUsuńCzekam na ciąg dalszy.
Asia
Fajna :D
OdpowiedzUsuńŁAdnie napisana, ciekawa. ALe. MIejsce. ATMosfera... TU bym coś zmieniła. A nawet trochę PRZED. PROszę Cię, autorko, nie obrażaj się, ale powiedz mi proszę, czy nie mam RACJI? JESzcze raz proszę, nie obrażaj się, ale powiedz, co o tym myślisz.
OdpowiedzUsuńWArto dodac troche przyrody, drzew, zieleni... ;) i sŁońca :)
Pozdrawiam:)
i czekam na odpowiedź;)
Nie rozumiem o jakie PRZED ci chodzi... :o Miejsce i atmosfera były zamierzone i są takie, jakie być miały. Niestety nie będę niczego zmieniać, bo pewna ważna dla mnie osoba poczułaby się urażona. Ale nie tylko dlatego. Klimat tej miniaturki już taki jest i to w nim cenię.
UsuńPozdrawiam
Nieobrażona OwlShadow
Mogliby się umówić w innym miejscu, nie przed szpitalem.... he he he;)
UsuńDzięki za nieobrażenie:)
Pozdrawiam kota... ups... sowę;)
Moim zdaniem wyszło to naturalnie i z tej sceny jestem akurat zadowolona. Ale każdy ma swoje gusta i zmieniać niczego jak na razie nie zamierzam. Czemu kota? :)
UsuńA tak mi się po prostu skojarzyło... dużo ostatnio czytam o kodach i skojarzyło mi się to z kotami hihihi, skoro już tu taki zwierzyniec... hehehe xd
UsuńPozdrowionka śle Hermionka;)
(hihihi - też mi się skojarzyło;)
Tak, zdecydowanie czuć w tym 'Gwiazd naszych wina' - nie wiem tylko czy to zaleta, czy wada hah
OdpowiedzUsuńBardzo podobał mi się opis wszystkiego, co działo się w tym szpitalu. Dobrze oddana atmosfera, ładnie posklejane słowa, niebanalnie (a to chyba największy komplement jaki ode mnie możesz usłyszeć).
Widać, że wszystko jest tu przemyślane, każde słowo napisane w jakimś konkretnym celu.
Hm na razie jakoś mnie nie zaciekawił wątek z niemową, ale z ostateczną opinią wstrzymam się do kolejnej części :)
Masz tylko maleńki minusik za to, że ona po wyjściu ze szpitala od razu miała tyle energii, a muszę Cię uświadomić, że jako osoba z białaczką, nie byłaby w stanie w realnym świecie tak biegać po świecie od razu, a nawet dzień po wyjściu ze szpitala + szpital sam w sobie wyczerpuje.
Spełniłaś obietnicę - jestem z Ciebie dumna, kochanie:)
Chyba obie dojrzałyśmy.
Love x
(http://historia-hermiony-riddle.blogspot.com/)
PS. Anonimie - jakie słońce, jakie drzewa?
"Cię" i "Ciebie" z małej litery. Trochę banalne.
OdpowiedzUsuń'Cię' i 'Ciebie' pisze się z wielkiej litery tylko w listach itd
UsuńW książkach tego się nie stosuje :)
Wiem, że pisze się to z małej litery, jednak jak mówiłam, jest to dla mnie wyjątkowa miniaturka, więc postanowiłam ponaginać trochę zasady. To dopiero pierwsza część z około pięciu, więc, proszę Cię, jeszcze nie oceniaj.
UsuńPozdrawiam
OwlShadow
Ale ty zgodnie z zasadami napisałaś przecież :D
UsuńNie, bo napisałam w tekście: ,,Kocham Cię" zamiasz Kocham cię. To było swego rodzaju podkreślenie ważności tego stwierdzenia, które obecnie strasznie straciło na wartości. Poza tym ma to dla mnie szczególne znaczenie. Tak tylko wyjaśniam, że zrobiłam to z premedytacją xD
UsuńTrudno mi nie oceniać. Po prostu mówię, co sądzę.
UsuńNa razie wychodzi banalnie, może potem będzie lepiej. Nie chcę Cię zrażać, ale na Twoim miejscu zastanowiłabym się również nad trybem narracji. Przy narracji w czasie teraźniejszym mocno widać słabe strony autora. W oczy rzucają mi się wszystkie mankamenty, naprawdę: zmień narrację.
Zmiana narracji w środku miniaturki jest co najmniej idiotycznym pomysłem. Jak już się coś zaczyna to trzeba to skończyć w taki sam sposób. Widziałaś kiedyś w środku książki zmianę narracji z pierwszoosobowej na, na przykład narratora? Dużo się naczytałam i jeszcze tego nie widziałam.
UsuńI o jakie mankamenty chodzi? W sieci jest bardzo mało tekstów na taki temat, co samo z siebie wyklucza, że może być ,,banalny".
Tyle ludzi, tyle opinii, ale ja tej wyjątkowo zrozumieć nie mogę.
Anita
Hm...
OdpowiedzUsuńCudowna miniaturka <3 Tylko błagam Cię, nie uśmiercaj nikogo :c Nie mogę się doczekać następnej :D
OdpowiedzUsuń